Jakościowa zmiana nastąpiła dopiero w latach 30. ubiegłego stulecia wraz z powstaniem Centralnego Okręgu Przemysłowego. Wszystko zburzyły jednak 1 września 1939 roku i powojenna, komunistyczna władza, karząca ekonomicznie regiony, w których antykomunistyczna partyzantka trwała długie lata po wojnie. Tak było np. na Podlasiu.
Zrabowane po wojnie obrazy ze skrytek Grundmanna przez cały lipiec będą pokazywane w warszawskiej Kordegardzie, minister kultury Piotr Gliński pochwalił się nimi w czwartek, 6 lipca
skarby szprotawy W DAWNYM KLASZTORZE ! Skamieniałe rośliny i muszle sprzed milionów lat, kamienne narzędzia liczące sobie 4 tysiące lat, ręcznie wykonane naczynia grobowe z jedzeniem w zaświaty czy tajemnicze pożółkłe mapy - potrafią rozbudzić w człowieku marzenia o archeologicznych przygodach i poszukiwaniu skarbów nie mniej
Fast Money. Rz: Jest pan kolejnym antykwariuszem, który potwierdza, że rodacy wyrzucają na śmietniki dobra kultury narodowej o wartości historycznej, patriotycznej i materialnej. Czym wytłumaczyć to niepokojące zjawisko? Tomasz Marszewski: Zaskakuje mnie to niezmiennie od lat. Nie potrafię się z tym pogodzić ani do tego przyzwyczaić. Ostatnio ze śmietnika trafiły do mnie rzadkie druki konspiracyjne z okresu stanu wojennego, a także pierwodruki naszych największych poetów z czasów okupacji niemieckiej. Podobne przykłady mogę niestety mnożyć. Wyrzucanie dóbr kultury narodowej na śmietniki wynika na pewno z braku edukacji szkolnej, prasowej, telewizyjnej. Ktoś, kto wyrzuca takie przedmioty na śmietnik, nie wyniósł z domu rodzinnego zamiłowania do kultury. Nie wyniósł z domu zamiłowania do pieniędzy. Przez lata trafiały do mnie zwłaszcza zabytkowe fotografie zniszczone tym, że ktoś wyrzucił je na śmietnik i tam zamokły. Od lat kolekcjonerzy gotowi są płacić wysokie sumy, ale tylko za przedmioty w idealnym stanie. Jeśli książka, rękopis, grafika lub fotografia są uszkodzone, to istotnie tracą wartość materialną. Kiedy odwiedzam pana antykwariat, mimo woli obserwuję, jak właściciele oferują do sprzedaży książki cenne i rzadkie, porządnie wydane po wojnie. Niestety książki te często wyglądają tak, jakby je pies przeżuł. Większość ludzi chyba nie rozumie, że książka może być rodzajem materialnego zabezpieczenia, bo w trudnych sytuacjach bytowych można ją sprzedać. Ale można ją sprzedać tylko pod warunkiem, że jest w dobrym stanie. Mam teraz np. pierwsze wydanie „Starej baśni” Kraszewskiego z ilustracjami Andriollego. Jest to egzemplarz, powiedzmy, z wyraźnymi śladami ciężkich przeżyć, dlatego kosztuje tylko 300 zł. Gdyby książka była w dobrym stanie, miałaby cenę ok. 1,5 – 2 tys. zł. Faktycznie po wojnie pięknie wydano wiele książek, które coraz częściej trafiają na aukcje. W czasach PRL byli świetni ilustratorzy, np. Henryk Tomaszewski, Daniel Mróz. Te piękne edycje właściciele przynoszą do mnie w stanie bardzo różnym. Od 1990 roku prowadzi pan antykwariat książkowy w Warszawie przy ul. Żelaznej. Mówi się, że to robotnicza Wola, żadnych tradycji inteligenckich, a pana stałymi klientami są najwięksi kolekcjonerzy. Dr Tomasz Niewodniczański kupował u mnie przede wszystkim książki z autografami lub dedykacjami znanych autorów dla różnych postaci historycznych. Kupił np. książkę z dedykacją napisaną przez Stanisława Wyspiańskiego. Jego najbardziej spektakularny zakup to „Księga gości” z pałacu Potockich w Krzeszowicach, gdzie były wpisy Hermana Goeringa, marszałka Petaina, słynnych dyplomatów i oczywiście polskiej arystokracji. Moim klientem jest Marek Potocki. Często kupuje Waldemar Łysiak. W książki z dziedziny filozofii zaopatrywał się Janusz Palikot. Z wieloma poważnymi bibliofilami jestem w stałym kontakcie telefonicznym. O ciekawych pozycjach z czasów konspiracji 1939 – 1945 zawiadamiam Władysława Bartoszewskiego. Prawnicy polują na zabytkowe książki prawnicze, zapewne do wystroju gabinetów. Zaopatrywał się u mnie nieżyjący już bibliofil Juliusz Wiktor Gomulicki. Stałym pana klientem jest Biblioteka Narodowa. Z każdej aukcji kupuje 100 –150 pozycji. Są to najczęściej druki ulotne. Z ostatniej aukcji kupiła duży zbiór okupacyjnej prasy konspiracyjnej, w tym z powstania warszawskiego. Na najbliższej aukcji, która odbędzie się w połowie listopada, trafi pod młotek sporo konspiracyjnej prasy, ulotek, broszur z lat 1939 – 1945. Będzie tam też album kilkudziesięciu fotografii z powstania styczniowego. Są tam postacie, których trudno nie rozpoznać, jak np. ks. Brzózka. Najciekawsze są stroje z epoki i broń powstańców! Ile kosztują unikatowe druki konspiracyjne z powstania warszawskiego? Ceny wywoławcze wynoszą ok. 40 – 60 zł, może to być powstańcza gazeta lub ulotka, które zachowała się w jednym egzemplarzu. Często Biblioteka Narodowa kupuje to po cenie wywoławczej. Nikt nie bije się o pamiątki narodowe?! Tłumy walą do Muzeum Powstania, ale wśród kolekcjonerów obserwuję coraz mniejsze zainteresowanie szeroko rozumianą tematyką patriotyczną. W czasach PRL była poszukiwana, może dlatego, że wtedy był to owoc zakazany. Na aukcjach innych firm stosunkowo młodzi ludzie płacą za białe kruki po 100 tys. zł lub więcej. Coraz częściej bogaci klienci traktują zabytkowe książki tylko jako lokatę lub prestiżową dekorację gabinetu w rezydencji lub apartamencie. Oferowane przeze mnie ulotki wyglądają nieefektownie... Ze swoją ofertą wszedł pan w rynkową niszę. Oferuje pan to, co inne antykwariaty lekceważyły i lekceważą, różne jak to się mówi szpargały. Pan jako jeden z pierwszych zaczął handlować np. starą fotografią i zabytkowymi drukami firmowymi. Na początku lat 90. kupiłem dużą ilość lwowskich druków firmowych. Większość pochodziła z XIX wieku, najpóźniejsze z czasów I wojny światowej, było tam sporo judaiców. Były bardzo ciekawie rozwiązane pod względem graficznym. Niewykluczone, że projektowali je artyści o znanych nazwiskach, ale nie było i nie ma dostępnych opracowań na ten temat. Muzea nie zainteresowały się tymi drukami. Przez lata rozkupili je prywatni bibliofile. Niektórzy po raz pierwszy zwrócili uwagę na tego typu zabytki. Parę lat temu można było kupić u pana za 20 zł „Scenariusze” Kieślowskiego z dedykacją autora dla znanej osoby. Co teraz mogę kupić z półki? Zawsze warto szukać okazji... Na pewno nie jest to drogi antykwariat. Czy ktoś kupuje książkę za 10 złotych czy za 10 tysięcy jest traktowany z taką samą atencją. Mam ok. 30 reprintów, np. poszukiwany herbarz Bonieckiego, który kosztuje 2,5 tys., gdy oryginał miałby cenę co najmniej 6 tys. zł. Zawsze od ręki sprzedaje się Izabeli Czartoryskiej „Sztuka zakładania ogrodów”. Mam reprint encyklopedii Orgelbranda w 28 tomach (2,5 tys. zł). Mam w tej chwili książkę z dedykacją Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego, który przyczynił się do tłumienia społecznych buntów w 1976 roku. Są ciekawe pozycje z dziedziny krajoznawstwa polskiego, a tematyka ta cieszy się wielkim powodzeniem. Jest pan członkiem Towarzystwa Bibliofilów Polskich, co to panu daje? Spotykam tam ludzi, którzy kolekcjonerstwo traktują z pasją. Wiele się od nich uczę. Kolekcjonerzy to nierzadko wybitni badacze dziedziny, która ich interesuje. Często mają wiedzę większą niż naukowcy z branży. Niestety wiedza kolekcjonerów rzadko jest wykorzystywana, publikowana. Czytamy w prasie, że muzea dokonują nietrafionych zakupów. Gdyby muzea korzystały z głębokiej wiedzy kolekcjonerów, nie byłoby wielu afer. Z niepokojem myślę, że średnia wieku w towarzystwie jest między 60 a 70 lat. Nie ma zbyt dużego dopływu świeżej krwi. Rozmawiamy w Bibliotece Narodowej na wystawie, którą warto polecić kolekcjonerom. Przedstawiono tu z krajowych muzeów i zbiorów prywatnych resztki kolekcji Tarnowskich z Dzikowa. Jako antykwariusz przeżywa pan przygody wynikające z naszej skomplikowanej historii. Osiem lat temu opisywaliśmy dokument z pana oferty, o który upomniała się rodzina znanych przemysłowców z USA. Coraz częściej bogaci klienci traktują zabytkowe książki tylko jako lokatę lub prestiżową dekorację gabinetu w rezydencji albo apartamencie Sprzedałem również dokumenty prawne, z których wynikało, jakie dzieła sztuki Braniccy sprzedawali w okresie międzywojennym. O te dokumenty stoczyła bój rodzina Branickich i Muzeum w Wilanowie. Braniccy wygrali, ale dla muzeum sporządziłem ksero. Osoba, która mi je sprzedała, przypadkowo nabyła je na jarmarku perskim na Kole. Niestety proweniencja większości obiektów w handlu antykwarycznym, z powodu kataklizmów historycznych, jest nieznana.
Wielu marzy o znalezieniu skarbów, zdobyciu bogactwa. Jest to wpływ lektur i odwiecznego pragnienia przygody, a także chęci dokonania odkryć przynoszących nagrodę w postaci klejnotów, złota itp. W XIX stuleciu po lekturze „Iliady” o odkryciu słynnego skarbu Priama marzył młody Heinrich Schliemann, co dało impuls do zainteresowania się uczonego archeologią i poszukiwania zaginionej Troi. Ruiny zamku w Szymbarku Większość skarbów i cennych dzieł sztuki odnaleziono przez przypadek. Tak było np. z rzeźbą Wenus z Milo. Grecki rolnik, orząc pole, zauważył w ziemi szczelinę, powstałą zapewne po trzęsieniu ziemi. Ze szczeliny wystawał fragment posągu. Podobnych przypadkowych odkryć dokonano też w Polsce. W 1967 roku w zamku Grodziec na Śląsku dzieci znalazły w korzeniach zwalonego przez wichurę drzewa garnek wypełniony monetami z XIV i XV wieku, w latach 70. w Poznaniu w trakcie konserwacji kamienicy przy ulicy Kramarskiej 8 znaleziono w piecu garnek z monetami z XIV wieku. Było ich 5200 sztuk i ważyły 20 kilogramów. Skarb można dziś oglądać w poznańskim muzeum. Historia znalezisk – a nie tylko poszukiwań – na ziemiach polskich jest bardzo interesująca. Najpierw warto wyjaśnić, czym różnią się skarby od innych znalezisk? W archeologii skarb to zespół wartościowych przedmiotów ukryty przeważnie w ziemi, zwykle w naczyniach glinianych. Takie znalezisko daje uczonym wiele informacji o zamożności dawnych posiadaczy, wymianie handlowej i kontaktach zagranicznych (np. obecność monet z odległych krajów świadczy o handlu z kupcami z tych stron). Należy odróżniać skarby w sensie ścisłym (zbiory cennych przedmiotów z metali szlachetnych, biżuterię, monety, a także dzieła sztuki) od pozostałych przedmiotów poszukiwanych przez grupy hobbystów, np. broni i innych militariów. Denar Zygmunta Starego, 1546 r., Gdańsk Przedwojenna „Encyklopedia Powszechna” wydawnictwa Gutenberga definiuje pojęcie „skarb” następująco: „rzecz wartościowa, która tak długo leżała w ukryciu, że właściciel stał się nieznanym”. Jak widać, jest to określenie bardzo nieprecyzyjne: często bowiem znamy właścicieli skarbu (np. Bursztynowej Komnaty), nie znamy tylko miejsca jego ukrycia. Według Zygmunta Glogera, autora Encyklopedii staropolskiej słowo „skarb” pochodzi od słowa „scefr”, tj. drobna moneta. W Polsce piastowskiej i później często zakopywano w ziemi skarby monet umieszczonych w garnkach. Od czasów Batorego odkryty skarb należał do właściciela ziemi. „Za odkrycie skarbu prawo polskie nie oznaczało wysokości nagrody dla znalazcy, pozostawiając to szlachetności właściciela i uznaniu sędziego” – pisał Gloger. Inaczej sprawy te regulował Statut Litewski, obowiązujący w Wielkim Księstwie Litewskim, gdzie aż do czasów Konstytucji 3 maja obowiązywało inne prawo, istniał osobny skarb i działały odmienne od koronnych formacje wojskowe. Na Litwie zatem połowa wartości znaleziska należała się znalazcy. Ternar Zygmunta Starego, 1527 r., Kraków W zaborze pruskim i w Królestwie Kongresowym również połowa skarbu należała wg prawa do właściciela ziemi, drugą zaś mógł zatrzymać znalazca. Ten przepis był korzystny, o ile znalazca umiał ocenić wartość skarbu nie według ilości, a wartości. Nie musiał liczyć jedynie na łaskawość właściciela gruntu i dokonaną przez niego wycenę. Dukat Władysława Łokietka z około 1330 roku; średnica 21,4 mm Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego – Muzeum Narodowe w Krakowie Później przepisy zmieniły się na niekorzyść odkrywców. Carskie okólniki z 2. połowy XIX stulecia stanowiły, że znalezione monety należy przekazać lokalnej policji, skąd przekazywano je dalej władzom guberni. Z guberni znaleziska miały trafiać do Cesarskiej Komisji Archeologicznej, działającej od połowy XIX stulecia w Petersburgu. Władzom rosyjskim zależało na zdobyciu cennych przedmiotów i wywiezieniu ich z ziem polskich. Zdarzało się jednak, że właściciele gruntów odmawiali zgody na przekazanie monet do Petersburga czy na ich przetopienie. Tetradrachma, Grecja, Ateny, około V w. srebro, rewers: sowa, półksiężyc i gałązka oliwna Przepisy stanowiące, iż znalazca otrzymuje połowę wartości skarbu, obowiązywały również w Polsce międzywojennej. Dopiero w PRL prawo zostało zmienione i znalazcom wypłacano jedynie nagrodę wg uznania muzeów, które przejmowały znaleziska. Często wynagrodzenie to nie zwracało kosztów poszukiwań czy nawet dojazdu do muzeum, zatem nic dziwnego, że przypadkowi znalazcy skarbów nie zgłaszali specjalistom cennych przedmiotów. Niestety, stan ten nie został zmieniony w III RP. Obecnie właściciel gruntu nie jest właścicielem znalezionego na jego ziemi skarbu. Znalezione skarby w całości należą do państwa, co jest nonsensem. Te rozwiązania prawne, sprzeczne z polską i europejską tradycją, doprowadziły do utraty cennych dla nauki przedmiotów. Ich znalazcy woleli sprawę zatuszować i albo pozostawić sobie cenne przedmioty, albo je po cichu sprzedać, niż otrzymać (i to nie zawsze) mizerną nagrodę z budżetu muzeum. Uregulowania prawne powodują, że poszukiwania skarbów w Polsce odbywają się na dziko. Zabierają się za to amatorzy, bez wykształcenia historycznego, archeologicznego, którzy swoimi „wykopkami” niszczą bezpowrotnie cenne stanowiska archeologiczne czy ruiny zamków. Emeryk Hutten-Czapski, miedzioryt z akwafortą, W. A. Bobrow, 1876. Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego – Muzeum Narodowe w Krakowie Przykładem miejsca takich dzikich poszukiwań są ruiny zamku w Szymbarku na Pojezierzu Iławskim. Po wojnie rozeszła się wieść, że w dawnej posiadłości rodu Finckensteinów ukryte są cenne przedmioty, biżuteria rodzinna, urastająca do rangi „skarbu”. Nocami wielu śmiałków buszowało po ruinach, wykuwając dziury w murach, kradnąc przy okazji pozostałości wyposażenia zamku. W latach 60. skradziono płytę z napisem, znajdującą się na wieży bramnej. Do dziś nie wróciła na swoje miejsce. W latach 70. „rozebrano” dach jednej z ocalałych wież. O odnalezieniu skarbu nic nie słychać, co oczywiście nie znaczy, że nikt niczego w ruinach nie znalazł. Może po prostu wolał nic nie mówić i wywiózł znalezisko za granicę. Wielu poszukiwaczy organizuje własne ekipy eksploratorskie, wyposażone w coraz lepszy sprzęt. Poszukiwacze drogocennych przedmiotów na ogół znają literaturę fachową, są też dosyć dobrze wyposażeni w plany penetrowanych budowli. Natomiast przypadkowi odkrywcy nie tylko nie wiedzą nic o miejscu poszukiwań, nie znają nawet przybliżonej wartości znaleziska, ale też bywa, iż niszczą cenne przedmioty, które uda im się znaleźć. Wiele razy zdarzało się także, iż amatorzy zdobycia skarbów ginęli pod zwałami gruzów, które nieopatrznie naruszyli kopiąc w lochach. Denar Bolesława Chrobrego Niektóre skarby znalezione w Polsce przepadły, ponieważ cenne monety czy wyroby jubilerskie przetopiono. Tak stało się ze skarbem monet odkrytym w Jadownikach czy z monetami znalezionymi w Korzkwi. Zdarza się, że niefrasobliwy znalazca używa bezcennych monet np. jako... podkładek pod gwoździe! Tak pewien rolnik zniszczył w 1960 roku szesnastowieczne monety króla Zygmunta Starego i księcia Albrechta Hohenzollerna, znalezione w Żurawcach na Zamojszczyźnie. Nieświadomy wagi znaleziska chłop użył monet właśnie jako podkładek pod gwoździe i przybił nimi papę na dachu domu. Był to najcenniejszy dach, jaki istniał w Polsce. Dlatego należy zmienić prawo i dać poszukiwaczom jakąś godziwą rekompensatę za odkryte znaleziska. Jeśli skarb nie ma dużej wartości historycznej, a jedynie materialną, to powinien pozostać w rękach odkrywcy, jeśli znalezisko ma wartość cenną dla nauki – wówczas odkrywca powinien mieć prawo do połowy jego wartości. Denar Mieszka I Burzliwe dzieje Polski, często obfitujące w dramatyczne wydarzenia, wojny i grabieże, przyczyniły się do tego, że w wielu miejscach kraju ukrywano przed wrogami cenne przedmioty, zakopywane przez dawnych właścicieli przed grabieżą. Przedstawię tu pokrótce historię najciekawszych odkryć skarbów w Polsce. W 1631 roku w Jadownikach pod Iłżą pewien rolnik w czasie prac polowych wyorał pługiem naczynie pełne starożytnych monet. Monety przekazał dzierżawcy majątku, który z kolei wręczył znalezisko – zgodnie z prawem – właścicielom ziemi: mnichom z klasztoru w Miechowie. Wśród monet były wczesnośredniowieczne denary węgierskie, brakteaty (monety z cienkiej blachy wybijane jednostronnie) królów Węgier z XIII stulecia, Andrzeja II i Beli IV. Niestety mnisi nie mieli szacunku dla skarbu. Monety przetopili i z uzyskanego kruszcu wykonali kielich mszalny z pateną. „Batory pod Pskowem”. 1872. Olej na płótnie. 322 x 512 cm. Zamek Królewski w Warszawie Cennego odkrycia dokonano w 1726 roku w Jaworze, na Śląsku. Przebudowywano tam stary szpital. W trakcie prac budowlanych wykopano złoto: 2 złote sztabki o wadze 42 gramów oraz 400 złotych monet z XIV wieku. Były tam floreny pochodzące z różnych krajów, monety francuskie, czeskie, węgierskie, złote skudaty bite w Antwerpii przez cesarza Ludwika Bawarskiego, monety angielskie z czasów Edwarda III. Ciekawym dla nauki znaleziskiem był złoty floren bity na Śląsku w połowie XIV wieku przez księcia legnickiego Wacława I. W pierwszej połowie XVIII wieku w Korzkwi koło Ojcowa pewien rolnik wyorał pługiem ponad 800 denarów rzymskich z I i II wieku Właściciel wsi Adam Jordan... przetopił monety będące w złym stanie. Krakowski złotnik Józef Cypler wykonał z uzyskanego w ten sposób srebra piękny kufel z pokrywką, ozdobnym uchwytem i napisem po łacinie na pokrywce: „Silny oracz orząc pole w Korzkwi, wyorał pługiem to bogactwo, z którego jest dzban. Dawna Fortuno, będę cię już pił z pełnego dzbana...” Najlepiej zachowane 188 monet... wtopiono w ścianki naczynia, by służyły jako ozdoba. W XVII i XVIII wieku panowała moda na zdobienie rozmaitych naczyń dawnymi monetami. W kuflu Cyplera tkwią więc denary cesarzy rzymskich Nerona, Wespazjana, Tytusa, Nerwy, Trajana, Hadriana, Marka Aureliusza i innych. Kufel ten znajduje się w zbiorach Muzeum Narodowego w Poznaniu. Podobne można oglądać w Muzeum Narodowym w Warszawie. „Unia Lubelska”. 1869. Olej na płótnie, 298 x 512 cm. Muzeum Narodowe w Warszawie. Depozyt w Muzeum Okręgowym w Lublinie Ciekawego odkrycia skarbu dokonano w XVIII stuleciu w Warszawie. Na początku panowania Stanisława Augusta kopano fundamenty pod oficynę tarasową zamku (od strony Wisły). Robotnicy przypadkowo znaleźli garnek żelazny pełen dukatów. W garnku znajdowała się kartka z napisem: „Kto znajdzie, niech pamięta o duszy Michała”. Król wręczył skarb znalazcy, nakazując spełnienie warunku, tj. by odkrywca dał na mszę za wspomnianego Michała. W 1847 roku w Bochni wybuchła sensacja. U jubilera sortującego złoto przeznaczone na przetopienie właściciel wsi Śledziejowice nazwiskiem Niedzielski zauważył metalowy krążek. Przy bliższych oględzinach okazało się, że jest to moneta o wadze 3,5 grama z napisem WLADISLAVS DI G REX oraz sylwetką św. Stanisława. Uratowaną przed przetopieniem monetą był... złoty dukat króla Władysława Łokietka, wykopany przez robotników niwelujących ziemię w miejscowym klasztorze Bernardynów. Dukat ten był unikatem i pierwszą polską złotą monetą, wybitą prawdopodobnie z okazji koronacji Łokietka. Po pewnym czasie monetę tę kupił kolekcjoner hrabia Emeryk Hutten-Czapski, fundator muzeum Czapskich. W jego zbiorach znajdowało się 11 000 monet polskich. Obecnie zbiory Czapskiego wraz ze złotym dukatem Łokietka znajdują się w Muzeum Narodowym w Krakowie, ale z niezrozumiałych powodów od II wojny nie są udostępniane zwiedzającym. Już w 1972 roku na łamach „Życia Warszawy” publicysta i satyryk Witold Zechenter domagał się otworzenia dla publiczności zbiorów Czapskiego. Bez skutku. Może teraz Muzeum Narodowe w Krakowie uzna wreszcie, że zbiory przekazane przez fundatora narodowi polskiemu nie są prywatną własnością muzeum, lecz należą do społeczeństwa. Brak miejsca na ekspozycję nie może być wytłumaczeniem ukrycia monet, Emeryk Czapski na potrzeby muzeum przekazał bowiem także budynek. Z dukatem Łokietka wiąże się jeszcze inna historia. Drugi egzemplarz tej monety miał w swej kolekcji pewien warszawski numizmatyk. Dukat ten pochodził ze skarbu wykopanego w 1914 roku na Wołyniu. W 1943 roku widział ten egzemplarz kolekcjoner nazwiskiem Terlecki. Po wojnie ślad po dukacie przepadł. I oto w roku 1974 pewien mieszkaniec radzieckiego wtedy Kowna zaproponował muzeum wileńskiemu kupno tej monety. Sam podobno kupił ją ok. 1960 roku w Królewcu (Kaliningradzie) od miejscowego dentysty. Uczeni radzieccy nie byli zainteresowani kupnem polskiej monety. Muzeum w Wilnie nie zakupiło więc dukata Łokietka, a polskim muzeom nawet nie zaproponowano kupna bezcennej monety! I tak przepadł ślad po złotej monecie króla Łokietka, cennej nie tylko z powodów materialnych, ale głównie historycznych. Według naszych badaczy dukat ten mógł być nawet wcześniejszą emisją niż moneta z Krakowa. Złote dukaty Łokietka były bowiem bite dwukrotnie: 8 maja i 27 września 1330 roku. Miejmy nadzieję, że dukat jeszcze istnieje, nie został przetopiony i może obecny właściciel zaoferuje monetę polskiemu muzeum. Skarb ze Skrwilna. Łańcuch, ok. 1600 r. Złoto, drut złoty o przekroju graniastym, rubiny w oprawach pełnych, odlew, emalia żłobkowa i korpusowa, fakturowanie, cyzelowanie; dł. 72 cm Inne cenne znalezisko w Polsce to np. słynny skarb z Borucina. W 1856 roku w Borucinie na Kujawach znaleziono 6 złotych i 31 srebrnych ozdób: paciorków z guzami, zdobionych filigranem, linulę, czyli wisiorek w kształcie półksiężyca ze srebra, puzderko srebrne, będące schowkiem na amulety lub relikwie, pokryte wzorem roślinnym, bransoletę, łańcuch pleciony i 2 zawieszki. Bransoleta później zaginęła. Naukowcy ustalili, że skarb pochodzi z XI wieku, a więc z początków istnienia państwa polskiego. Znajduje się on obecnie w zbiorach Muzeum Archeologicznego w Warszawie. Jakże często los odkrytego skarbu jest niepewny. Przykładem może być historia znaleziska z Gościkowa. W listopadzie 1867 roku w wielkopolskim Gościkowie zakładano system odwadniający piwnice w budynku dawnego klasztoru Cystersów. W trakcie prac znaleziono ponad 7,5 tysiąca srebrnych monet o łącznej wadze 220 kilogramów! Był to największy skarb monet odnaleziony na polskich ziemiach. Znalezisko zdeponowano w sądzie powiatowym w Międzyrzeczu. Miejscowe władze odmówiły zdeponowania skarbu w Berlinie. Należy pamiętać, że tereny te znajdowały się wówczas pod zaborem pruskim. Skarb podzielono na dwie części. Jedna z mocy prawa należała do państwa, drugą zabrał znalazca. Część upaństwowiona mimo oporu lokalnych notabli trafiła do berlińskiej mennicy. Do zbiorów muzealnych przekazano tylko 119 okazów. Resztę... przetopiono. Co ze swoją częścią zrobił odkrywca skarbu, nie wiemy. Nie zawsze znalazcy oddawali skarb właścicielowi ziemi. Oto we wsi Głębokie w Wielkopolsce 3 października 1872 roku oracz na polu pana Radońskiego wykopał gliniany garnuszek. Potrącony lemieszem garnek rozbił się i wysypały się z niego cienkie monety. Chłop postanowił ukryć przed właścicielem swe odkrycie. Akta sądowe przechowują opis sprawy: „Znalazca dostrzegłszy w nich srebro począł spiesznie zbierać w kieszeń co mógł, krusząc tym sposobem na drobne kawałki wszystko, co się w jego ręce dostało. Rzucili się za nim inni rataje, do których przyłączyły się żony, co właśnie wtedy śniadanie swym mężom przyniosły i w krótkim czasie co mogli, to wyzbierali. Trzeba było siłą odebrać monety ratajom”. Znalezisko liczyło pierwotnie 2000 brakteatów. Z tej liczby udało się opisać już tylko 1250 monet. Były to piastowskie monety z czasów Mieszka, Bolesława Chrobrego i Kazimierza Odnowiciela. Monety zostały ukryte prawdopodobnie w okresie rozbicia dzielnicowego. Odkrycie miało ogromne znaczenie naukowe, pozwoliło bowiem na zbadanie pierwszych monet w państwie Piastów. W roku 1927 w Kaliszu, a ściślej w dzielnicy Zagórzynek odkryto skarb monet, medalionów i różnych ozdób (datowanych na koniec V i początek VI wieku). Według badaczy był to skarb dynastii panującej w miejscowym plemieniu, być może szczepu Lugiów. Należy pamiętać, że Kalisz jest jednym z najstarszych miast w Polsce i wiadomości o nim podał już Ptolemeusz. Z kolei w 1928 roku w Boroczycach, miejscowości na Wołyniu, na południowy zachód od Łucka znaleziono skarb monet i przedmiotów z późnego okresu wpływów rzymskich, związany z osadnictwem Gotów na tych terenach, a więc w pierwszych wiekach naszej ery. Odkrycie pozwoliło wykazać, że Goci dotarli nie tylko na Pomorze czy Ruś Kijowską, ale byli w innych miejscach, np. na Wołyniu. Największy dotąd skarb numizmatyczny w Polsce odnaleziono w Słuszkowie koło Kalisza w roku 1935. Znalezisko zawiera kilkadziesiąt kilogramów XI-wiecznych monet, tzw. krzyżówek oraz srebrnych paciorków. Przez lata odkrywcy byli posiadaczami skarbu. W 1958 roku przekazali go do muzeum w Kaliszu, gdzie można oglądać 13 tysięcy monet. Znajdowano nie tylko monety. We wsi Basonia na Lubelszczyźnie (gmina Józefów) w 1914 roku odkryto skarb bursztynowy z późnego okresu wpływów rzymskich. Było to kilkaset kilogramów brył surowca i około 30 kilogramów paciorków wykonanych na tokarce. W średniowieczu bursztyn ceniono na równi ze złotem. Dziś to znalezisko jest również cenne dla nauki, rozszerza bowiem obraz kultury materialnej na ziemiach polskich przed powstaniem państwa Piastów. Okres II wojny światowej był dla polskich kolekcjonerów i muzeów czasem tragicznym. Niemcy przygotowywali się do rabunku cennych kolekcji już od 1937 roku. Na podstawie polskich katalogów niemieccy uczeni sporządzili listy przedmiotów, które zamierzano ukraść Polsce. W 1939 roku z „wizytą przyjaźni” przybyła ekipa niemieckich kustoszy muzeów z doktorem Dagobertem Freyem na czele. Ustalili, gdzie znajdują się upatrzone przedmioty. W momencie wybuchu wojny specjalna instytucja powołana do grabieży dóbr kultury, „Ahnenerbe”, podlegająca Himmlerowi, zabrała się do plądrowania polskich muzeów i kolekcji prywatnych. Wywieziono z Polski dzieła Rafaela, Tycjana, Canaletta, Cranacha, obrazy polskich malarzy, przedmioty sztuki złotniczej, księgozbiory. Niektóre ze skradzionych dzieł odnalazła w 1945 roku grupa polskich uczonych powołana przez dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie, Stanisława Lorentza. W Przesiecie koło Cieplic na Śląsku odnaleziono zbiory numizmatyczne z Muzeum Narodowego w Warszawie, grafiki ze zbiorów króla Stanisława Augusta, kielich mszalny z 1480 roku i barokowy kielich z katedry św. Jana w Warszawie, inkunabuły i starodruki, płótna Matejki: „Batory pod Pskowem”, „Rejtan” i „Unia Lubelska”. Na Śląsku znaleziono też kolekcje wywiezione przez hitlerowców po powstaniu warszawskim. W Cieplicach znajdował się też wielki srebrny krzyż z XIV wieku zdobyty przez Władysława Jagiełłę pod Grunwaldem. W Szklarskiej Porębie odnaleziono dzieła sztuki pochodzące ze Śląska. Rosjanie jednak nie pozwolili polskim uczonym na poszukiwania! Przekazali jedynie 33 skrzynie ze zbiorami Muzeum Narodowego w Warszawie. Polscy badacze zauważyli, że składy skradzionych przez Niemców zabytków w chwili, gdy weszli do nich nasi uczeni, były już splądrowane. Tak więc wiele cennych przedmiotów dostało się do rąk żołnierzy radzieckich. W ten zapewne sposób drugi egzemplarz dukata Łokietka trafił do Kaliningradu. Do dziś do słynnych obrazów, jakie znajdowały się przed wojną w Polsce, a których nie odnaleziono, należy „Portret młodzieńca” Rafaela. Nie wiemy, gdzie znajduje się wiele cennych przedmiotów z polskich muzeów czy prywatnych kolekcji. Część odpowiedzialności spada na złodziei z Wehrmachtu czy SS, NKWD, a także rozmaitych dygnitarzy partyjnych, którzy po wojnie wykorzystali parcelację majątków polskiej arystokracji i nielegalnie weszli w posiadanie skarbów z pałaców i zamków podległych „reformie rolnej”. Po II wojnie światowej odkrycia skarbów są naukowo opisywane, toteż o wielu znaleziskach możemy nie tylko przeczytać, ale i je obejrzeć. W Muzeum Archeologicznym w Łodzi można na przykład podziwiać monety znalezione w Oleśnicy pod Łodzią podczas prac przy budowie obory. Gospodarz z Oleśnicy, Jan Kowalczyk, we wrześniu 1958 roku wykopał naczynie wypełnione ozdobami ze srebra oraz monetami. Po zbadaniu znaleziska przez archeologów okazało się, że wśród monet są denary anglosaskie, czeskie i niemieckie z XI wieku oraz – i to była ogromna sensacja – najstarsze polskie monety: denar Mieszka I i denar Bolesława Chrobrego. Nie wszystkie odkrycia skarbów były przypadkowe. 27 maja 1961 roku, w czasie prowadzenia badań wykopaliskowych w grodzisku w Skrwilnie (między Rypinem a Lipnem), doktor Jadwiga Chudziakowa z Torunia znalazła w pobliżu dworu niezwykle cenny skarb. W jego skład weszły przedmioty ze złota, srebra i pozłacane. Była to biżuteria o dużej klasie artystycznej. W znalezisku był pas złocony złożony z czworobocznych ogniw, cztery złote bransolety z kolorową emalią, sześć łańcuszków, 50 pereł, 16 guzów od żupana – pięć złotych z rubinami, pięć srebrnych, pozłacanych i sześć srebrnych z diamentami, wisior z syreną, zdobiony ornamentem roślinnym, wysadzany szafirami, rubinami, diamentami i wiszącymi perłami, pierścionki z diamentami i rubinami, cztery srebrne lichtarze z początku XVII wieku, dwa z ornamentem roślinnym, mające czworokątną podstawę i nóżki w kształcie psich głów, dwa z podstawą okrągłą i ozdobami w kształcie liści akantu, dzban z pokrywą zwieńczoną lwem i ornamentem girlandowym, akantowym oraz z misą wykonaną w 1617 roku, z ornamentem o motywach aniołków, owoców i akantu. Dodatkowo w skarbie znajdowały się kufel z pokrywą i 12 łyżek wykonane przez toruńskich mistrzów. Wyroby ze złota ważyły 2 kilogramy, a przedmioty ze srebra około 5 kilogramów. Skarb ze Skrwilna. Zawieszenie z figurą Fortuny, koniec XVI w., złoto, diament, szafiry, rubiny, perły; wycinanie, kucie, fakturowanie, cyzelowanie, emalia korpusowa; 11,5 x 2,3 cm Janusz Bieniak z Muzeum Okręgowego w Toruniu na podstawie inicjałów i herbów Rogala i Prawdzic ustalił właścicieli tego znaleziska. Dzięki herbom na łyżkach i inicjałach udało się stwierdzić, że właścicielem skarbu był podczaszy płocki Stanisław Piwo, szlachcic z ziemi dobrzyńskiej, herbu Prawdzic. Część przedmiotów miała sygnatury wskazujące, że stanowiły własność jego żony Zofii Magdaleny. O wartości skarbu stanowi nie tylko jakość artystyczna zabytków, wartość użytego kruszcu i kamieni szlachetnych, ale też oznaczenia rodowe. Jest więc cennym materiałem naukowym, ukazującym zamożność średniej szlachty Rzeczypospolitej w połowie XVII wieku. „Bez wahania powiązać można zakopanie skarbu ze szwedzkim najazdem za czasów Jana Kazimierza” – mówił Janusz Bieniak. W czasie potopu Stanisław Piwo ukrył swoje cenne przedmioty, a następnie zginął. Skarb ze Skrwilna został odkryty dopiero w drugiej połowie XX wieku, a obecnie znajduje się w zbiorach Muzeum Okręgowego w Toruniu i tam można go oglądać. Inne odkrycia miały czasem też dramatyczne konsekwencje. Latem 1963 roku w Zimnej Wodzie koło Gostynia, w pałacu hrabiego Grochulskiego, zamienionym za czasów PRL na zakład odwykowy dla alkoholików (!) znaleziono w trakcie remontu w łazience skrzynię z ocynkowanej blachy, a w niej biżuterię, kilogram monet (2,5 tysiąca), w drugiej skrzyni porcelanę, pasy kontuszowe, dawne pistolety, książki, gobelin i wiele cennych pamiątek rodzinnych, pamiętniki, które hrabia ukrył w 1945 roku przed Armią Czerwoną. Znalazcom... wytoczono proces o zabór własności... państwowej. By przedmioty zwrócić właścicielowi lub spadkobiercom, władzom nie przyszło nawet do głowy. A przecież właściciela skarbu znano. Nie było to mienie państwowe, bo przepisy o reformie rolnej upaństwowiały ziemię, a nie sprzęty, ruchomości, pamiątki rodzinne. Dnia 17 listopada 1972 roku w Ozorkowie właściciele domu przy ulicy Orzeszkowej wycięli gruszę. W korzeniach drzewa znaleźli naczynie gliniane, z którego wysypały się srebrne monety. Skarb trafił do Muzeum Regionalnego w Łęczycy. Badacze stwierdzili, że w naczyniu znajdowało się 7 kilogramów srebrnych monet z XIV wieku: grosze krakowskie Kazimierza Wielkiego wybite ok. 1370 roku – dziś jest to wielka rzadkość numizmatyczna. Z kolei w grudniu tego samego roku w Kotowicach, w trakcie budowy obory robotnicy znaleźli 1000 monet europejskich, wśród nich denary czeskie, duńskie, bawarskie, monety arabskie oraz różne ozdoby. Znalazcy dużą partię monet zabrali. Część sprzedali przypadkowym chętnym. Gdy wieść się rozeszła, do Kotowic pojechali naukowcy i wzywali znalazców do przekazania skarbu muzeum. W znacznej mierze apele te odniosły skutek. Jedną z największych rewelacji ostatnich lat było odkrycie skarbu w Środzie Śląskiej, miejscowości leżącej 30 km na zachód od Wrocławia. Podczas budowania fundamentów domu 24 maja 1988 roku łyżka koparki natrafiła na garnek ze srebrnymi monetami. Niebawem na sąsiedniej posesji odnaleziono skarb srebrnych i złotych monet oraz biżuterii z XIII i XIV wieku i złotą koronę. Historia skarbu jest interesująca. W czasie epidemii dżumy, która w 1348 roku dziesiątkowała ludność Europy, król czeski Wacław, późniejszy cesarz Karol IV Luksemburski, dał Żydowi Mojżeszowi (w dokumentach Muscho) ze Środy w zastaw klejnoty koronne. Mojżesz dał władcy pieniądze, a skarb ukrył. W zamian za pieniądze otrzymał nie tylko klejnoty, ale też prawo pobytu na Śląsku przez 3 lata oraz zwolnienie z podatku. Jednakże niebawem Mojżesz zmarł, być może na zarazę. Przez 6 wieków skarb znajdował się w ukryciu i nikt o nim nie pamiętał. Dopiero przypadek go ujawnił. Niestety w dużym stopniu skarb rozkradziono. Obecnie liczy on 2924 monety srebrne i 39 złotych. Najcenniejszym znaleziskiem jest korona królewska wysadzana szlachetnymi kamieniami (turkusy, szmaragdy, rubiny), składająca się z 12 elementów zwieńczonych wizerunkiem orła Hohenstauffów. Jest to najpewniej wyrób sycylijski z 2. połowy XIII wieku. Według szacunków badaczy wartość korony wynosi ponad 50 milionów dolarów. Wyjątkowa jest też zapona od płaszcza ceremonialnego z XIII wieku. Uczeni uważają, że jest to jeden z najwspanialszych zabytków na świecie. Zapona jest misternie wykonana i bogato zdobiona. Była wyrobem francuskim. Karol IV przekazał też Mojżeszowi złotą taśmę – wyrób czeski z początku XIV w. Skarb ten był prezentowany w 2001 roku w Muzeum Archeologicznym w Warszawie. Na co dzień można go oglądać w ratuszu w Środzie, gdzie mieści się Muzeum Regionalne. Podobna historia wiąże się ze znalezieniem w 2000 roku we Wrocławiu skarbu stu tysięcy denarów. Odkryto go podczas prac budowlanych przy ulicy Kazimierza Wielkiego. Koparka wydobyła z ziemi gliniany dzban, w którym znajdowało się sto tysięcy srebrnych monet z XV wieku, denarów królów Polski Władysława Warneńczyka i Kazimierza Jagiellończyka. Denary ważyły 45 kilogramów! Co ciekawe, o skarbie musiało być głośno przed wiekami. Ktoś przed laty już go szukał. Archeolodzy natrafili na 5 wykopów wokół skarbu, najbliższy znajdował się... 30 centymetrów od dzbana z monetami. Dnia 3 czerwca 2004 r. gazeta „Ziemia Łódzka” zamieściła informację o odkryciu wartościowego znaleziska. W trakcie budowy autostrady w okolicy Parzęczewa pod Łodzią pracownicy budowlani trafili na dzban ze srebrnymi monetami, ozdobami i bryłkami srebra. W dzbanie było 1100 denarów o łącznej wadze 1 kilograma. Monety zostały wybite w Polsce, Czechach. Saksonii, na Węgrzech. Uczeni z Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi uważają, że skarb ukryto przed działaniami zbrojnymi na przełomie XI i XII wieku. Przez kilka stuleci dzbanek przeleżał w ziemi – aż do 2004 roku. Dyrektor muzeum profesor Ryszard Grygiel ocenia znalezisko jako dużą rzadkość numizmatyczną. Z kolei w sierpniu tego samego 2004 roku sensacją było odnalezienie w Głogowie skarbu ponad 5 tysięcy złotych i srebrnych monet. Odkryto go podczas rutynowych badań archeologicznych prowadzonych w Głogowie przed rozpoczęciem budowy. Znaleziono 273 złote monety, 301 srebrnych oraz blisko 5 tys. drobnych monet, takich jak szelągi i grajcary. To jedno z największych odkryć w powojennej historii Dolnego Śląska. Wstępnie oceniono, że monety pochodzą z lat 1555–1648. Wśród nich znajdują się takie ciekawostki jak monety tureckie czy talar francuski. „Chyba każdy archeolog marzy o znalezieniu takiego skarbu” – powiedział Zenon Hendel z głogowskiego Muzeum Archeologiczno-Historycznego. Najpierw jeden z archeologów znalazł pojedynczą monetę. Natychmiast zabezpieczono teren i rozpoczęto poszukiwania kolejnych. Okazało się, że monety leżą w piasku luzem. Kiedyś były schowane w kufrze, w sakiewkach, lecz z czasem drewno kufra zbutwiało. Zapewne jakiś głogowski kupiec schował w kufrze swój majątek w obawie przed rozruchami wojny 30-letniej. Muzeum w Głogowie otrzymało skarb w depozyt. Decyzję o przekazaniu skarbu podjął w kwietniu 2005 roku wojewódzki konserwator zabytków we Wrocławiu Andrzej Kubik. Obecnie trwa jego inwentaryzacja i wstępne naukowe opracowywanie. Dyrektor muzeum w Głogowie Leszek Lenarczyk chce, żeby jego placówka otrzymała zbiory na własność. „Gdy zostanie wpisany do naszych ksiąg inwentarzowych, liczymy, że uda nam się zdobyć pieniądze na jego konserwację” – poinformował. Przedstawiciele muzeum i samorządu zapowiedzieli, że podejmą starania, aby skarb już na początku 2006 roku był eksponowany w tutejszym muzeum. Cenne skarby znajdują się w Muzeach Narodowych w Poznaniu, Warszawie, Szczecinie, Muzeum Archeologicznym w Warszawie, Muzeum Okręgowym w Toruniu, Muzeum Ziemi Rawskiej w Rawie Mazowieckiej, Muzeum Okręgowym w Białymstoku, Muzeum Archeologicznym i Etnograficznym w Łodzi (są tu zbiory z ponad 100 skarbów!) i tam można je oglądać. Wiele skarbów znajduje się jeszcze w ziemi lub specjalnych skrytkach i czeka na swoich odkrywców. Na odnalezienie czeka np. Bursztynowa Komnata. Warto wspomnieć o kilku miejscach, w których już poszukiwano drogocennych przedmiotów. Oto na początku lat 30. w Szydłówku, północnej dzielnicy Kielc wybuchła prawdziwa „gorączka złota”, w prasie ukazała się bowiem historia skarbu, ukrytego w 1914 roku przez uciekającego przed nacierającym wojskiem niemieckim generała rosyjskiego. Przed swą ucieczką generał ukrył w jakiejś skrytce kosztowności, złoto, rozmaite cenne przedmioty, które zdobył (można się domyślać, że niezbyt legalnie) stacjonując w Kielcach. Mieszkańcy miasta rzucili się do poszukiwań, przekopali niemal całą dzielnicę, ale skarbu nie znaleźli. Być może artykuł o skarbie był „kaczką dziennikarską”, ale możliwe, że historia o ukrytym skarbie rosyjskiego generała była prawdziwa i drogocenności doczekają się swego odkrywcy. A oto kilka miejsc, gdzie cenne przedmioty na pewno się znajdują, gdyż ich obecność została potwierdzona w źródłach historycznych. W Sarnowie koło Chełmna proboszcz miejscowego kościoła w czasie potopu ukrył przed Szwedami kosztowności parafialne. Niestety w 1658 roku zmarł, nie wyjawiając miejsca ukrycia skarbów. Parafianie długo szukali kosztowności, ale bez rezultatu. Jest to jeden z nie odnalezionych skarbów potwierdzonych historycznie. Z kolei pod koniec XIX wieku we wsi Bojano znaleziono i ... niestety utracono cenny zapewne skarb. W pobliskim bagnie robotnicy wyłowili skrzynię z osobliwymi rusztami. Myśląc, że to żeliwo, wrzucili „ruszty” z powrotem do bagna. Tylko jeden z pracowników wziął sobie na pamiątkę jeden poczerniały pręt. Po odczyszczeniu okazało się, że ruszt był... sztabką złota. Pozostałe sztabki ponownie utonęły w bagnie. Może kiedyś, gdy np. przeprowadzi się w tym miejscu roboty drogowe, ktoś ponownie odnajdzie skrzynię z dziwnymi rusztami. Późniejsze poszukiwania nie przyniosły rezultatów. Prawdziwe są też informacje o zatopionej w okolicach Wielbarka na Mazurach skrzyni ze złotymi monetami. Skarb ten to kasa rosyjskiej armii „Narew” generała Samsonowa. Waży podobno ok. 100 kilogramów i został zatopiony w trakcie odwrotu Rosjan w czasie I wojny światowej. Ktoś będzie miał naprawdę ogromne szczęście, gdy ją znajdzie. Poza satysfakcją nie może spodziewać się wielkiej nagrody, bo dla nauki monety ze skrzyni nie przedstawiają wartości. Cenne są zaś z powodu ilości złota. Należy więc podejrzewać, że odkrywca skarbu nie zgłosi się do muzeów ani do konserwatora zabytków, tylko – wbrew prawu, ale w zgodzie z rozsądkiem – przywłaszczy sobie znalezisko. Chyba że wcześniej zmienią się przepisy i odkrywcom będzie opłacało się przekazywać informacje o swych znaleziskach muzeom. Może uda się odnaleźć Bursztynową Komnatę i skradziony przez Niemców obraz Rafaela, a może też drugi egzemplarz złotego dukata Władysława Łokietka? Ciekawe, co jeszcze odnajdą poszukiwacze skarbów w Polsce?
35 obrazów Jana Matejki, kilkadziesiąt Malczewskiego i Wyspiańskiego - to tylko ułamek tego, co zaginęło w czasie II wojny światowej. Ich odnajdywanie to ciężka i żmudna praca, której często towarzyszy przypadekObraz „Święty Longin patron dzwonkarzy” to akwarela autorstwa Jana Matejki o wymiarach 144 na 107 cm, sygnowana monogramem w prawym dolnym rogu. W rzeczywistości jest to projekt polichromii kościoła Mariackiego w Krakowie. Przed wojną dzieło stanowiło własność wybitnego warszawskiego kolekcjonera Franciszka Goldberga-Górskiego, który z zawodu był stomatologiem i chirurgiem szczękowym. Po wojnie uznano je za zaginione (sam kolekcjoner zmarł jeszcze przed zajęciem Warszawy przez Niemców). Zawieruszyło się gdzieś podczas powstania warszawskiego. Obraz był wzmiankowany jako strata wojenna w artykule Rocznika Muzeum Narodowego w Warszawie z 1966 r. Dzieło figurowało w bazie strat wojennych Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego pod nr. 29926, wraz z przedwojennym zdjęciem kolei „Hucułka z dzbankiem” autorstwa Michała Borucińskiego to olej na tekturze z roku 1927 r., o wymiarach 39×29 cm. Dzieło pochodzi z przedwojennej warszawskiej kolekcji prywatnej. Przed wojną było eksponowane między innymi w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie. Oba obrazy zostały w zeszłym tygodniu odnalezione w prywatnych mieszkaniach na terenie Warszawy. - Dzieła zostały zabezpieczone przez policję i przekazane w depozyt do Muzeum Narodowego w Warszawie - wyjaśnia Anna Lutek, rzecznik Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. - Zabezpieczenie odnalezionych dzieł nie jest równoznaczne z ich odzyskaniem, lecz stanowi pierwszy krok w tym procesie. Sprawą zajmuje się obecnie Prokuratura Rejonowa Warszawa Śródmieście-Północ. Co ciekawe, pierwszy z obrazów był oferowany na sprzedaż w jednym z warszawskich domów aukcyjnych w czerwcu 2010 r. jako „Święty Eligiusz, patron złotników” i został sprzedany za 22 tys. zł. Drugie odnalezione dzieło było oferowane na sprzedaż w jednym z domów aukcyjnych w marcu 2015 r. jako „Hucułka” i zostało sprzedane za kwotę... 4 tys. zł. Podczas drugiej wojny światowej na terenie Polski zaginęło kilkadziesiąt tysięcy różnych dzieł sztuki. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego prowadzi rejestr ruchomych dzieł kultury, który obecnie zawiera blisko 63 tysiące pozycji. Poszukuje prawie 7 tys. obrazów polskich twórców. Wśród nich jest 35 obrazów Jana Matejki, 59 Jacka Malczewskiego, 29 Stanisława Wyspiańskiego. Do tego dochodzi kilka tysięcy dzieł malarzy z zagranicy, między innymi takich mistrzów jak Rembrandt czy Dürer. Obraz „Portret mężczyzny” powstał w 1728 roku. Jego autorem jest urodzony w Szczecinie barokowy malarz Krzysztof Lubieniecki, który żył w latach 1659-1729. Tworzył między innymi w Amsterdamie. Specjalizował się w portretach, a także scenach biblijnych. W 1938 roku „Portret mężczyzny” trafił do Muzeum Narodowego w Warszawie. W sierpniu 1939 roku pracownicy muzeum, spodziewając się wybuchu wojny, postanowili go ukryć, podobnie jak wiele innych dzieł. Zamknięto go do skrzyni i oznaczono inicjałami „ Tam przeleżał aż do powstania warszawskiego. 9 października 1944 skrzynia z napisem „ została jednak załadowana na ciężarówkę i wywieziona w nieznanym kierunku. W 1945 roku jeden z żołnierzy amerykańskiej 42 dywizji piechoty znalazł obraz w Niemczech. Postanowił zabrać go ze sobą, nie mając jednak pewności co do jego wartości. W 2009 roku jeden z członków rodziny żołnierza tworzył drzewo genealogiczne. Przy okazji wpadło mu w ręce zdjęcie swojego przodka z ciekawym obrazem. Zainteresował się nim. Ustalił, że dzieło ze zdjęcia, które przywieziono do Ameryki tuż po wojnie, zostało sprzedane właścicielowi jednej z prywatnych kolekcji w Ohio. Amerykanin powiadomił FBI, podejrzewając, że obraz pochodzi z Niemiec, a więc prawdopodobnie został zrabowany z jednego z okupowanych krajów. O sprawie powiadomiono biuro FBI w Warszawie. Pod koniec sierpnia 2015 roku amerykańscy śledczy poinformowali pracowników warszawskiego Muzeum Narodowego, że odnaleziono obraz, który w przeszłości mógł należeć do jego kolekcji. Do Stanów Zjednoczonych wysłano eksperta z dziedziny konserwacji malarstwa, który ten fakt potwierdził. Muzeum nie zdradza, u kogo znaleziono dzieło, ale wiadomo, że jego posiadacze zgodzili się na jego bezwarunkowe oddanie. 27 września 2015 roku samolot z płótnem „Portret mężczyzny” w luku bagażowym wylądował na lotnisku Okęcie. Po 71 latach, wskutek wielu przypadkowych zdarzeń, dzieło wróciło na swoje stare miejsce. Schody spodobały się Hansowi Frankowi Równie ciekawa historia wiąże się ze „Schodami pałacowymi” Francesco Guardiego. To obraz olejny o wymiarach 32,8×25,8 cm. Sam Guardi był weneckim malarzem rokokowym, uważanym za jednego z ostatnich klasycznych malarzy szkoły weneckiej. Jego dzieła zdobią między innymi galerie Luwru, National Galery w Londynie, Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku czy Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu. 3 marca 1925 r. obraz został kupiony przez Muzeum Narodowe w Warszawie od kolekcjonera Leona Kranca. Do wybuchu II wojny światowej dzieło było eksponowane w budynku muzeum przy ul. Podwale 15 w Warszawie. Podobnie jak w przypadku „Portretu mężczyzny”, obraz zdjęto ze ściany i umieszczono w piwnicach muzeum. Niemcy szybko go jednak przewieziony do składnicy Urzędu Specjalnego Pełnomocnika ds. Zabezpieczania Sztuki i Dóbr Kultury mieszczącej się w Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie. Stamtąd trafił na Wawel, gdzie swoją siedzibę miał szef Generalnej Guberni Hans Frank. W tym samym miejscu znajdował się także słynny obraz Rafaela „Portret młodzieńca”, który pochodził z kolekcji rodziny Czartoryskich, oraz „Dama z gronostajem” Leonarda da Vinci. W 1944 roku wszystkie trzy obrazy pojechały do zamku hrabiego Richthofena na Dolnym Śląsku. Tam na pewien czas słuch po nich zaginął. To był jeden z większych sukcesów Na podstawie dokumentów odnalezionych w niemieckich archiwach ustalono, że 24 grudnia 1945 r. obraz „Schody pałacowe” przekazano do składnicy dóbr kultury w Wiesbaden, a następnie do Central Collecting Point w Monachium. Płótno, zamiast wrócić do swojego prawowitego właściciela, trafiło na Uniwersytet w Heidelbergu jako „obiekt o nieznanym pochodzeniu”. W 1980 r. przekazano je jako depozyt do Kurpfalzische Museum w Heidelbergu, a następnie do miejskiej galerii w Stuttgarcie, gdzie dzieło znajdowało się do 2014 roku. Wtedy upomnieli się o nie Polacy, którzy mieli je w swojej bazie zwanej „Katalogiem strat wojennych”. Niemcy nie robili problemów. 3 kwietnia 2014 obraz został przekazany dyrektorce Muzeum Narodowego w Warszawie Agnieszce Morawińskiej. Uroczystość odbyła się z udziałem ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego oraz ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. To był jeden z największych sukcesów związanych z restytucją należących do Polski dzieł sztuki. Ale nie zawsze wszystko się udaje, o czym świadczy przykład wspomnianego dzieła Rafaela „Portret młodzieńca”. Rodzina Czartoryskich kupiła je od rodziny Giustinianich z Wenecji około roku 1800. Później wystawiono je w Muzeum Czartoryskich. W czasie I wojny światowej ukrywano je w Dreźnie. W 1939 trzy najcenniejsze obrazy z kolekcji Czartoryskich zostały spakowane do skrzyni, oznaczonej literami LRR (Leonardo, Rembrandt, Rafael) i ukryte w Sieniawie. Tam jednak zbiory odnaleźli Niemcy i zostały wysłane do Berlina. Adolf Hitler prawdopodobnie sprezentował ów obraz Hansowi Frankowi, wskutek czego trafił on na Wawel. Kiedy szef Generalnej Guberni uciekał z Krakowa, powierzył ukrycie obrazu swojemu pełnomocnikowi ds. dzieł sztuki. Ten rzekomo miał jednak pomylić „Portret młodzieńca” z jakimś innym płótnem, wskutek czego obraz Rafaela zaginął. Od tego czasu krążą informacje, że rzekomo znajduje się w jednej z zagranicznych kolekcji. Wiele takich plotek słyszał prof. Wojciech Kowalski z Zespołu ds. Rewindykacji Dóbr Kultury Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Zespół ten działa od 1999 roku, jego celem jest wspieranie wysiłków Polski w celu odzyskiwania dóbr kulturalnych. W pracach tych MSZ współdziała z ministerstwem kultury, które rejestruje straty wojenne i publikuje ich katalogi, a także z innymi kompetentnymi polskimi instytucjami, muzealnymi, bibliotecznymi oraz archiwalnymi. Podobno był u szejków - Plotki pojawiają się z najróżniejszych źródeł, jedna z nich mówiła na przykład, że obraz „Portret młodzieńca” znajduje się u arabskich szejków. W praktyce taka akurat informacja jest jednak nie do sprawdzenia - mówi prof. Kowalski. Członek zespołu przyznaje jednak, że wiele krajów pomaga stronie polskiej w odnajdywaniu dzieł sztuki. - Nie zawsze są to instytucje kulturalne. W jednej ze spraw we Włoszech pomogła nam Guardia di Finanza, czyli włoska policja skarbowa. Jak odzyskuje się mienie? Procedury restytucyjne prowadzone są w oparciu o prawo międzynarodowe, ale zastosowanie mają w tym przypadku również przepisy prawa krajowego państwa, na którego terenie obiekt został odnaleziony. Na podstawie zgromadzonej dokumentacji sporządzany jest wniosek restytucyjny, w którym wskazuje się pochodzenie obiektu, opisuje okoliczności jego utraty, a przede wszystkim dowodzi prawa własności. Problem polega na tym, że większość systemów prawnych w cywilizowanych krajach chroni nabywcę, który wszedł w posiadanie jakiegoś dzieła sztuki w dobrej wierze. To o tyle istotne, że wiele dzieł sztuki od czasu wojny wielokrotnie zmieniło właściciela, a kolejni nabywcy nie byli świadomi jego pochodzenia. W takich przypadkach konieczne są niejednokrotnie trwające wiele miesięcy pertraktacje zmierzające do znalezienia kompromisowego rozwiązania. Działania restytucyjne podejmowane są nie tylko poza granicami Polski. MKiDN działa również w kraju. Dzięki takim bardzo długotrwałym staraniom do Polski wróciło dzieło flamandzkiego malarza Jacoba Jordaensa (1593-1678). Jest to olejny szkic do obrazu „Święty Iwo, patron prawników”, znany także pod tytułem „Święty Iwo wspomagający biednych”.Obraz ten do 1944 r. znajdował się w zbiorach Muzeum Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Ewakuowany w celu zabezpieczenia przed działaniami wojennymi do Kamieńca Ząbkowickiego, zaginął przypuszczalnie w 1945 r. po zajęciu tego terenu przez Armię Radziecką. Pod koniec 2008 r. pojawił się w ofercie domu aukcyjnego Sotheby’s w Londynie. Został wycofany z aukcji na wniosek Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Odzyskanie obrazu stało się możliwe w wyniku kilkuletnich negocjacji prowadzonych z Sotheby’s przez polskie placówki dyplomatyczne w Londynie i Waszyngtonie, a także dzięki zaangażowaniu w sprawę amerykańskiej agencji Homeland Security Investigations. Z Polski w czasie okupacji niemieckiej wywieziono około 516 000 dzieł sztuki, o wartości szacunkowej 11,14 miliarda dolarów. Do dziś dzięki staraniom ministerstwa oraz dokumentacji zgromadzonej w MKiDN do kraju powróciło wiele cennych zabytków, w tym w 1994 r. ze Stanów Zjednoczonych „Praczka” Gabriela Metsu, w 1997 r. z Rosji obraz „Apollo i dwie muzy” Pompea Batoniego, w 1999 r. ze Szwajcarii „Portret księcia pomorskiego Filipa I” pędzla Łukasza Cranacha Młodszego. W 2002 roku udało się przywieźć z Wielkiej Brytanii obraz Adriaena Brouwera „Chłopi w karczmie”, a rok później z Wielkiej Brytanii i Finlandii hełm i obojczyk ze zbroi karacenowej oraz fragmenty zbroi husarskiej. Od 2006 r. zbiory Muzeum Narodowego w Warszawie ponownie zdobi zaginiony w trakcie powstania warszawskiego „Portret Karola Podlewskiego” autorstwa Jana Matejki. Jak tłumaczy prof. Małgorzata Omilanowska, była minister kultury, grabież dzieł sztuki podczas II wojny światowej została precyzyjnie zorganizowana. W jej zaplanowaniu dużą rolę odegrała „przyjacielska wizyta” niemieckich historyków sztuki, która miała miejsce w latach międzywojennych, a podczas której oglądali oni i rejestrowali najcenniejsze polskie skarby. Nasze dzieła znajdują się także w Rosji. 12 lat temu Polska złożyła kilka wniosków dotyczącą dzieł zrabowanych przez Rosjan w trakcie II wojny i po jej zakończeniu. Chodzi między innymi o „Madonnę Głogowską” Lucasa Cranacha. W sierpniu 1945 roku została ona wywieziona do Związku Radzieckiego. W roku 2000 fotografia dzieła pojawiła się na stronie internetowej zasobów Muzeum Puszkina w Moskwie. 16 lat temu rosyjski Sąd Konstytucyjny ustanowił bowiem obowiązek ujawnienia pełnego wykazu dzieł sztuki, książek i archiwaliów przejętych na terenie Niemiec przez Armię Czerwoną. Ale na ich zwrot Rosjanie się nie zgodzili.
skarby znalezione po wojnie